Właśnie dorwałem w swoje paskudne łapska najnowsze dzieło warszawskiego studia People Can Fly. Do gry siadłem bez większych emocji, gdyż nie spodziewałem się niczego wyjątkowego. I zaraz po odpaleniu gry (nie na samym starcie, ponieważ chwilę musiałem poczekać, o czym za moment) dostałem solidnego kopa w mordę. Dawno nie bawiłem się tak dobrze przy strzelance, mogę zaryzykować stwierdzenie, że Bulletstorm to swoista odskocznia od tradycyjnej zabawy w żołnierza. Ale po kolei…
Wspomniałem wcześniej, że na wsiąknięcie w tą produkcję musiałem trochę poczekać. Gra zaczyna się jak każdy inny FPS, nie mamy tutaj nic szczególnego, tylko tutorial, który objaśnia nam sterowanie. Nasz protagonista (który jest lekko wstawiony) wraz ze swoim kompanem przesłuchują jednego z najemników, którego wynajęto do zlikwidowania naszego oddziału. Przesłuchiwany jegomość jest w nieciekawym położeniu, ponieważ do jego głowy przyklejona została butelka, w którą celujemy. I przy tej początkowej scenie można zaobserwować dwie bardzo fajne rzeczy. Pierwszą jest nie wątpliwie klimat. Od razu widzimy z kim mamy doczynienia. Widać, że nasz wojak to nie nowicjusz ale degenerat, moczymorda z krwi i kości, któremu zabijanie przychodzi bez większych trudności. Druga rzecz to bardzo dobra polska lokalizacja w postaci napisów. Dialogi przetłumaczono bez zbędnych ugrzecznień, więc nie słyszymy wołających o pomstę do nieba, sztucznych dialogów typu „o rety dostałem, bardzo mnie boli”, ale pełno krwisty wachlarz chamskich docinek i wulgaryzmów, które każdy prawdziwy żołnierz powinien znać.
Jak wcześniej wspomniałem gra zaczyna się jak każdy inny FPS i nie wyróżnia się niczym szczególnym. W tym jednak przypadku – zaczyna – to słowo klucz. Ponieważ w momencie kiedy dostajemy w swoje łapska broń w postaci elektrycznej smyczy, rozgrywka nabiera nowego znaczenia. Zastosowanie w grze wspomnianego urozmaicenia, daje powiew świeżości jakiego nie było od premiery Call of Duty 4. Smycz możemy wykorzystywać na wszelakie sposoby. Możemy np. przyciągać przeciwników do siebie, po czym kopać ich, wbijając na wystające ze ścian pręty. Możliwości jest multum. Twórcy nazwali to Skillshots (na polski superstrzały) Każde inne wykończenie przeciwnika ma swoją nazwę i za wykonanie każdego z nich dostajemy punkty, które stanowią walutę w świecie gry. „Arbuz” to headshot, a „Głębokie gardło” to strzał w krtań po którym przeciwnik przepięknie się wykrwawia. Po tym krótkim czasie rozgrywki tylko te wbiły mi się jakoś szczególnie w pamięć, jednak jestem przekonany, że to dopiero początek i w późniejszych fazach rozgrywki przez te wszystkie wymyślne sposoby mordu, na mojej twarzy zagości uśmiech popaprańca.
Wyżej przedstawiony charakter rozgrywki połączony z czystym arcadem zapewniają mieszankę iście wybuchową, od której naprawdę ciężko jest się oderwać. Z ekranu krew leje się hektolitrami i z każdym kolejnym zabitym oponentem nasz osobisty wskaźnik radochy rośnie. Naprawdę dawno nie bawiłem się tak dobrze ze strzelanką i jestem świadom, że to dopiero początek mojej przygody z BulletStormem. Na zakończenie dodam, że zaliczenie wszystkich skillshots`ów to teraz mój cel numer jeden.
Ładna recka, BulletStorm to kolejna perełka polskiej produkcji(szkoda tylko że taka krótka :/ ) Oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńTo nie jest recenzja (możliwe, że gdy dorwę grę ponownie w swoje łapska, takowa pojawi się na blogu:) tylko jak sama nazwa wskazuję - pierwsze wrażenia z danej gry, które tyczą się kilkunastu pierwszych minut zabawy:)Cieszę się, że tekst się spodobał, dziękuję serdecznie za komentarz i zapraszam do regularnego odwiedzania bloga.
Usuń